Pierwszy miesiąc roku wpędził część społeczności akademickiej w jesienną apatię, wywołaną brakiem dostatecznej ilości słońca i serotoniny. Postanowiliśmy nadrobić te niedogodności, udając się na skromną wycieczkę szkoleniowo-turystyczną – Listopadowy Bałtyk KŻUW 2023
Rejs po malowniczych i względnie przyjaznych o tej porze roku wodach Południowego Bałtyku rozpoczęliśmy w środę, 1 listopada, na pokładzie pięknie wykończonej Bavarii 44 – Waternimf. Po rozpakowaniu naszych bagaży i prowiantu w porcie w Darłówku udało nam się wyjść na morze w ostatniej chwili, dokładnie o zmierzchu. Za rufą zamykający się most i oddalające się światła nabrzeża, przed dziobem – piętnaście godzin żeglugi spokojnym halsem i wody terytorialne Danii.
Po pierwszym nocnym przelocie, porannej wachcie dane było ujrzeć stały (wyspiarski) ląd – senny i malowniczy o tej porze port Hasle na Bornholmie. Po krótkiej wycieczce fotograficzno-spożywczej (lukrecja za granicą smakuje tak samo źle , przeszliśmy do głównej atrakcji regionu – sauny, malowniczo umiejscowionej (dosłownie) nad wodą.
Los nie był nam jednak zbyt łaskaw – po kilkugodzinnym slalomie między rybackimi sieciami i przybyciu do portu Hammer, okazało się, że pływanie po sezonie nie gwarantuje wysokiej podaży sprawnych sanitariatów. Niezrażeni, wybraliśmy się na krajobrazową wycieczkę po jednym z najpiękniejszych klifów Bornholmu, wspinając się do zamku Hammershus, klucząc między jeziorami, łąkami i wąwozami, cały czas z widokiem na morze.
Wieczorem nie mogło oczywiście zabraknąć studenckich “gier zręcznościowych” na nabrzeżu, pokazu magicznego tańca z ogniem Janka (gdzie każdy mógł spróbować swoich sił), a potem śpiewania szant i grania na gitarze (chapeau bas dla Piotrka) do wczesnych godzin porannych w piątek.
W nieco późniejszych godzinach porannych, po zwiedzaniu przepięknego starego kamieniołomu i najwyższego punktu wyspy, z którego roztaczał się widok w trzech kierunkach, wypłynęliśmy w najdłuższy odcinek naszego rejsu.
Po długim przelocie, chwilę po świcie zameldowaliśmy się w niemieckim Sassnitz.
Niestety, i tu koniec sezonu turystycznego spowodował drobne oszczędności na infrastrukturze bieżącej; radośnie zatem umyci w umywalkach (co odważniejsi, z węża na pomoście), wyruszyliśmy na zwiedzanie pięknego Parku Narodowego Jasmund Park ten jest znany przede wszystkim jako miejsce występowania największych klifów kredowych Niemiec.
Po spałaszowaniu całkiem przyzwoitej świeżej i pokonaniu niewielkich trudności technicznych z kompatybilnością węża od wody – za pomocą kilku złączek i adekwatnej ilości szarej taśmy – wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.
W dziarskim przechyle udało się ugotować i zjeść spóźniony obiad; wśród oparów pesto i wzburzonego morza, szliśmy ostrym kursem przez egipskie ciemności, obserwując jedynie świecące stułbie.
Wreszcie, w porannej szarówce zarysowała się linia wybrzeża – dzięki zaś prawdopodobnie telepatycznym zdolnościom niezastąpionego kapitana Janka, w ostatnich sekundach zdążyliśmy przejść przez most w Darłówku. Już tylko szybkie sprzątanie, pozostawienie Nimfy przy nabrzeżu i obowiązkowa, za droga, ale za to piaszczysta, świeża ryba z polskiej smażalni.