„Nie mogę spać
Za dużo mam dziś w planach
Znów jadę grać
Tak dużo miast na mapach
Chcę cię zabrać tam
Gdzie stolicą Zagrzeb
Daj mi tylko czas
Tak dużo wysp na mapach”
Jak było na rejsie “Świąteczne Porządki”?
Nasza przygoda rozpoczęła się od wielkich zakupów w polskim Makro. Wszystkie produkty były w gigantycznych opakowaniach, więc zaopatrzyliśmy się w kilogram żelków, kilkadziesiąt musów, 5 kg opakowanie makaronu i wiele innych nie do końca potrzebnych rzeczy. Z pełnymi bagażnikami ruszyliśmy do Chorwacji.
Podróż przebiegła sprawnie i już koło 12:00 dojechaliśmy do Puli gdzie wyruszyliśmy do mariny w poszukiwaniu naszego katamaranu. Załoga nie mogła się doczekać wyjścia w morze, więc po dopełnieniu niezbędnych formalności i szybkim zaokrętowaniu, jeszcze tego samego dnia opuściliśmy nasz port.
Warunki były jak najbardziej żeglarskie i przez większość nocy pieściła nas 5 z półwiatru. Po 17 godzinach dopłynęliśmy do Wenecji. Cóż to był za widok. Przy wejściu na lagunę przywitał nas Mojżesz, który na szczęście był dla nas łaskawy.
Następnie wpłynęliśmy w labirynt kanałów, przez który niczym nić Ariadny przeprowadził nas włoski marinero.
Po wykwintnej obiadokolacji z niesamowitym zachodem słońca w tle ruszyliśmy na podbój miasta.
Plac Świętego Marka mieliśmy tylko dla siebie, atmosferę dopełniała wielka kałuża na środku spowodowana silnymi wiatrami z SE oraz wysoką wodą.
Następnego dnia podbiliśmy pontonem wyspę Murano, słynącą ze szklanych wyrobów a po południu oddaliśmy cumy i ruszyliśmy w leniwą drogę powrotną. Nad ranem wpłynęliśmy do następnej laguny, gdzie zrobiliśmy krótki postój w Grado. O 17:00 dopłynęliśmy do Słoweńskiego portu w mieście Piran. Szybka wycieczka krajoznawcza oraz syta kolacja złożona z owoców morza, pozostawią na długo miłe wspomnienia, lecz my żądni przygód wieczorem znów wyszliśmy z portu.
Nad ranem dobiliśmy do Chorwackiego Novigradu i ruszyliśmy w miasto, po którym znakomicie oprowadził nas Piotr. Znał wszystkie najważniejsze miejscówki, jak własną kieszeń a opowiadał nam o nich w tak ciekawie, że z bólem serca musieliśmy przełożyć czas planowanego wyjścia z portu z 15:00 na 3:00 w nocy. Niektórzy skorzystali z możliwości kąpieli w ciepłych wodach Adriatyku przy promieniach zachodzącego słońca.
Po kolejnej nocnej halsówce dopłynęliśmy do Rovinj, po którym znów oprowadził nas niezawodny Piotr. Tym razem pozwoliliśmy sobie na odrobinę lenistwa i zostaliśmy na noc w porcie, aby następnego ranka spokojnie wrócić do Puli.
Opuszczaliśmy naszą boginię jutrzenki z wielkim smutkiem i żalem, ale na pewno kiedyś do niej wrócimy. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze pizzę w Trieście i festiwal food trucków, a koło południa dotarliśmy do Warszawy i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.